piątek, 8 sierpnia 2014

Słodka wolności, jesteś sensem mojego życia. Powietrzem, bo duszę się bez ciebie; bardzo szybko odkąd zaczęłam tyle palić. 

Nie mogłam już znieść tych czterech ścian, nie mogłam już znieść rodziny, wypełniającej je jazgotem, każdego kolejnego dnia, który niczym nie różnił się od minionego. Nie mogłam już znieść siebie samej. Uciekłam więc od tego, co budziło wstręt... może strach, że będzie tak już zawsze. Że nie sprostam zadaniu i własnymi siłami nie uczynię życia znośnym. 

Odchodzić- to jedno w końcu potrafię. PERFEKCYJNIE. 

Zatrzasnąć drzwi. Spalić mosty. Uciec po prostu. I nie spoglądać na własną Sodomę, choć słychać, jak walą się jej mury. Bo zmienić się w kamień - nie, tego bym nie zniosła. Muszę iść naprzód, oddychać wolnością i niepewnością jutra. Inaczej zginę, kawałek po kawałku, przygnieciona milionem zobowiązań, skrępowana międzyludzkimi relacjami i błędami z przeszłości. Czasem jedyne, co pozostaje, to spakować plecak i iść. Zawsze przed siebie, choć nie wiadomo dokąd tym razem. Na ogół z kimś, ale w gruncie rzeczy sama, jak przez całe życie. 

Te wszystkie miasta i wsie, te wszystkie drogi, które naznaczyłam odciskiem własnego buta. Tyle miejsc, tylu ludzi. Tyle twarzy i imion, co gdzieś-kiedyś zatarły się w pamięci. Nie sposób ich zliczyć, nie sposób spamiętać i uwierzyć, że to zawsze byłam ja. Ta sama - nie ta sama? Za każdym razem inna. Z nowiutką, czystą kartą. Umiem tylko płynąć z tym prądem. Rzuca mną po świecie i nie pozwala się przywiązać, nawet gdybym kiedyś zapragnęła się tego nauczyć. Niech więc tak będzie, po co walczyć z losem. 

Bo pozostać? Zatrzymać się na dłużej... na zawsze? Znaleźć DOM, nie miejsce meldunku? To potrafią tylko odważni ludzie, dzielni, odpowiedzialni i mądrzy. Albo tchórze, jeszcze więksi ode mnie, których nie stać nawet na to, by w porę zejść ze sceny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz